Recenzje i opisy
Walka duchowa. Są książki, po których przeczytaniu nie sposób o nich zapomnieć. Ciągle powracają, nie pozwalając uwolnić się od natarczywych pytań. Działają jak czerwona lampka, wskazująca na pojawiające się zagrożenie i przed nim ostrzegająca. Są jednym, wielkim pytaniem, które nagle staje przed czytelnikiem i natarczywie domaga się odpowiedzi. Taką właśnie książką jest dzieło Patrika Kowalskiego „Quo vadis – wiek XX”. Ten polski pisarz wydał rzecz niezwykłą, która jest zbiorem powiązanych ze sobą opowiadań, lecz zarazem jest czymś więcej, gdyż znajdujemy w niej całościowe spojrzenie na tytułowy wiek dwudziesty, ale również pojawiają się w niej rozważania teologiczne czy wręcz ocierające się o mistykę. I na tym polega niezwykłość tej książki, że nie daje się ona ująć formalnie w jednoznaczny kanon, a z drugiej zaś strony jej ambicją jest diagnoza całego minionego stulecia z perspektywy głęboko metafizycznej. Już w niespełna trzystronicowym wstępie autor naprowadza nas na tropy, którymi będzie podążał w tej fascynującej drodze przez historię. Znajdujemy tutaj przede wszystkim odwołanie do Bożej miłości i Bożego miłosierdzia. Osiągnęły one swój najwyższy wyraz w momencie ukrzyżowania Chrystusa, który właśnie przez swój Krzyż odkupił człowieka i ofiarował mu możliwość zbawienia. Jednakże, jak czytamy w owym wstępie: „…istota śmiertelna doszła do WIEKU najwymyślniejszego ukrzyżowywania Pana wciąż na nowo…, i na nowo…, i na niespotykaną dotąd w dziejach skalę…!!!” I można powiedzieć, że właśnie o tym jest to dzieło – o ciągłym krzyżowaniu Boga w dwudziestym wieku przez ludzi popełniających zło, którego kumulacja szczególnie widoczna była w minionym stuleciu. Książka Patrika Kowalskiego zawiera opowiadania, które przedstawiają dramatyczne wydarzenia z ubiegłego wieku. Tym jednak, co szczególnie przyciąga czytelnika jest przedstawienie tych wydarzeń poprzez pryzmat jednostkowych historii, sprawiając, że nie są one anonimowe, bezosobowe, ale doświadczają ich konkretni ludzie. Z jednej strony są to ofiary, z drugiej zaś sprawcy określonych nieszczęść. Tematyka tych opowieści jest głęboko traumatyczna poprzez nagromadzenie w niej nieprzebranych pokładów bólu, które „wyprodukował” wiek dwudziesty. Pomimo tego nagromadzenia, działającego na odbiorcę wręcz przytłaczająco, mamy jednak wrażenie, że ukazanie tego ogromu bólu i cierpienia jest konieczne, żeby powiedzieć prawdę o pewnym okresie historii ludzkości – a mianowicie o okresie, w którym emanacja zła osiągnęła wcześniej niespotykaną skalę. Wystarczy wymienić tylko wydarzenia, o których pisze Kowalski, by wyobrazić sobie owe mysterium iniquitatis, a są nimi: dwie wojny światowe, terror w Rosji Sowieckiej, gułagi, obozy koncentracyjne, atak atomowy na Hiroszimę, ludobójstwo w Rwandzie, konflikt pomiędzy Palestyną a Izraelem, do tego dochodzą czyny związane z aborcją czy nierządem. Oto wiek dwudziesty – chciałby nam powiedzieć autor – oto wiek ciemności. Czy można w jakiś sposób objąć morze tego cierpienia, zrozumieć ogrom zła przetaczającego się przez Ziemię? Gdyby w książce Patrika Kowalskiego ukazane było samo zło i cierpienie, to byłoby to nie do zniesienia, jednakże spod ich powierzchni przebija się nadzieja, którą jest Boża miłość. Ta właśnie nadzieja nie pozwala zwątpić w Bożą Opatrzność i poddać się rozpaczy. W „Quo vadis - wiek XX” akcja toczy się nie tylko tu i teraz, ale wykracza poza naszą rzeczywistość, jak chociażby w opowiadaniach „Wrzesień” czy „Klara”, gdzie ich bohaterowie ponoszą śmierć, lecz ich narracja trwa dalej – już spoza naszego świata. To daje nadzieję, że życie trwa dalej, że nie kończy się na polu walki czy z rąk oprawców. W książce znajdujemy też opisy cudów, kiedy bohaterowie zostają uratowani od śmierci w niezwykły sposób, jak na przykład żołnierz z opowiadania „Rekrut”, bądź też młody Karol Wojtyła, który uszedł z życiem po potrąceniu przez samochód w czasie drugiej wojny światowej. W dziele Patrika Kowalskiego znajdujemy nie tylko historie jednostek na tle wielkiej historii, pojawiają się w nim rozważania, które można śmiało nazwać teologicznymi. Są one zamieszczone w pięciu listach Ojca Jana – Jezuity, kierowanych do swojego przyjaciela z Zakonu Karmelitów Bosych – Ojca Stanisława. Ojciec Jan rozważa istotę zła, dlaczego jest ono na świecie, ale również snuje refleksje nad sensem ludzkiego życia, nad duszą, wiarą w Boga, jak też analizuje współczesne grzechy ludzkości. Można rzec, że mamy tutaj do czynienia z mini traktatami teologicznymi, choć przecież umieszczonymi w innym kontekście, aniżeli dzieło teologiczne. Szczególne zaś miejsce w „Quo vadis – wiek XX” zajmuje rozdział zatytułowany „Gdyby spróbować odrobinę oddać Pana Boga słowami…”, w którym autor dokonuje bardzo ryzykownego zabiegu – a mianowicie oddaje głos samemu Bogu. Stwórca zwraca się tutaj do człowieka w pierwszej Osobie Trójcy Świętej, przypominając historię zbawienia i nawołując do miłości pomiędzy ludźmi. Książka kończy się rozdziałem „Epilog”, gdzie, nawiązując do wcześniejszych opowiadań, Kowalski pokazuje na ich przykładzie działanie Opatrzności w życiu człowieka. Optyka ta daje nadzieję i chroni przed rozpaczą, przywracając jednocześnie sens ludzkiemu życiu, gdyż, jak pisze autor: „…wola dyktatorów, polityków i pomniejszych morderców nigdy nie będzie silniejsza – od Woli Pańskiej!”. „Quo vadis – wiek XX” to przejmujący zapis historii dwudziestego wieku, losów pojedynczych ludzi, ale przede wszystkim opis walki duchowej, jaką toczą moce zła i dobra. Zło staje się namacalne, osobowe, jak chociażby w opowiadaniu „Nadia”, gdzie szatan spogląda z wysokości na swe umiłowane miasto Amsterdam – miasto ludzkiego rozpasania, a później w domu publicznym klient tytułowej Nadii zamienia się w diabelską postać i usiłuje pozbawić ją życia. Z jego rąk ratuje Nadię, pojawiająca się nagle, świetlista postać. Ten rzeczywisty zapis jest jednocześnie opisem walki duchowej, jaka toczy się od czasu upadku Aniołów, którą opisał w swoim wielkim dziele „O Państwie Bożym” św. Augustyn. Jest to walka, która trwać będzie do końca świata, aż zło nie zostanie ostatecznie pokonane. Jedną z odsłon tej walki ukazuje nam w swojej książce Patrik Kowalski. Zrobił to w sposób, który autentycznie porusza, zmuszając nas do zastanowienia się, po której stronie stoimy. Jerzy Ł. Kaczmarek dr hab. Jerzy Ł. Kaczmarek profesor UAM – ur. 1964 w Jarocinie. Poeta, prozaik, dramaturg, tłumacz niemieckojęzycznej literatury. Ukończył socjologię na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Uczelnia ta pozostała miejscem jego kariery naukowej. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku redaktor kwartalnika literacko-artystycznego „Już Jest Jutro”. Swoje wiersze publikował w Polsce i w Niemczech. Uczestnik międzynarodowego projektu poetycko-plastycznego „gedichtet /gezeichnet dichter und künstler im dialog”. Teoretyk i inicjator „Akcji Droga”. W latach 1996-1997 i 2002 stypendysta DAAD w Mannheim, Bielefeld i Erkner. Zmarł w 2021.
Opisywać czy mówić do rzeczy czule, po imieniu. Okazuje się, że można połączyć jedno i drugie. W wierszach Danuty Ewy Dachtery „kruchość ogarniająca ten wszechświat, z którego rodzą się pustynie i wszelkie pustynne ścierwo” [P. Fedorczyk], skontrapunktowana zostaje z kobiecym czułym ujęciem kruchości, ułomności i przemijalności, jako czegoś wartego dostrzeżenia i ocalenia w słowie. Taka postawa poetycka wiąże się być może z biografią zawodową autorki – psychologa, nauczycielki, pracującej z osobami z niepełnosprawnością. Danuta Ewa Dachtera buduje swoje przestrzenie spotkania z drugą osobą podobnie, jak nawiązuje się relację terapeutyczną, cierpliwie, z szacunkiem dla odmienności i wrażliwości „drugiego”. W tego rodzaju spotkaniu ważne są zarówno słowa, jak i „białe plamy” nie do po wiedzeń, milczenie. Ważkie jest to, co wypowiedziane i co ukryte. Awers i rewers dialogu. Podobnie w poezjowaniu ważniejsza od wyrafinowanej techniki zdaje się prawdziwość uczucia, z którego rodzą się wiersze spotkania… Zły wiersz, jak pisał Scott Peck, nie rodzi się bowiem ze złego warsztatu, lecz z braku miłości. Dzieci z niepełnosprawnością nazywano kiedyś (nie wiem, czy do końca fortunnie) dziećmi specjalnej troski. Być może stąd bierze się zatroskanie poetki o świat wartości nadających stałość i sens ludzkiej egzystencji, jak przyjaźń, miłość, wierność, uczciwość. Podmiot liryczny wierszy Danuty E. Dachtery konfrontując się z ideami, zdaje z nich codzienny rachunek sumienia. Wiersz niczego nie wyjaśni, niczego nie rozwiąże, ale to obowiązek jak zamiatanie ulicy – tak pokornie rozumiał swój poetycki etos Wincenty Różański. Podobnie, jako obowiązek życzliwego dzielenia się swoimi doświadczeniami z innymi („co przekażesz bliźnim?”), zdaje się rozumieć sens pisania autorka „Odchodząc”. Mała prywatność? Nie, raczej niebanalne życiowe przesłania w lirycznych odsłonach – liryczna aforystyka z zaskakującą często puentą… „Nieznośna ciężkość bytu” zrównoważona subtelną grą, aluzją, żartobliwym przymrużeniem oka. Czyli uważne dążenie do wewnętrznej harmonii w życiu i słowie – dojrzałość: „Festina lente”… Katarzyna Michalewska
Tomik wierszy Samotny lot Eugeniusza Tomana jest metaforycznym dopełnieniem jego książki Boski Order. Opowieści reportera lotniczego (WBPiCAK, 2020). Liryki byłego lotnika mierzą się z mitem Ikara, opowiadają o "niezaznanym domu" w powojennej zachodniopomorskiej wsi, skąd wyruszył po marzenia do dęblińskiej "Szkoły Orląt". Z wersów nasyconych konkretami, napisanych oszczędnym językiem w subtelnym rytmie powtórzeń, przebija się prawda historii, surowa rzeczywistość PRL-u i refleksja o przemijaniu. Czytelnik uruchamia wyobraźnię, gdy wraz z bohaterem wierszy przeżywa jego samotność w stratosferze i pytania "jak pojąć ten świat". DOBRY POETA, DOBRE WIERSZE Czytam na plecach okładki: Eugeniusz Toman – pilot, dziennikarz, animator kultury. Urodził się w Podegrodziu koło Drawna w rodzinie przesiedleńczej. Wychowywał się w kilku wsiach na Pomorzu Zachodnim, Liceum ogólnokształcące ukończył w Choszcznie. Jest absolwentem „Szkoły Orląt” w Dęblinie. Nie starczyłoby mi tu miejsca, by cały życiorys Pana Eugeniusza opowiedzieć. W każdym razie z czasem ukończył studia dziennikarskie. A potem to już był redaktorem książek i wciąż znajduje sobie różne zajęcia. No i stało się: wszedł do literatury. Jego życiorys jest niebanalny, rzadko spotykany. Zacznę od wiersza pt. Wykluwanie. Oto on: Lot mój wykluwał się / w szorstkich dłoniach / wiejskiej chaty / pamiętam przez mgłę / krokusy marca / strumyk i gaj // Matka z różyczka twarzy / klęczy przed paleniskiem / ojciec błyskiem noża oddziela / głowę od koguta pies szarpie / ochłap świńskiego ucha / furmanka wiezie chorobę / do miasta // Kusił głos z podziemia / lec w zaświaty leć / ratowały mnie idąc po plecach / płonące ślady babcinych pieczęci / wyniesione z pierwszej wojny // Nocą przekradam się / przez niedomkniętą furtę płotu / staję w omszałym progu lasu / i przez ciemna ścianę słyszę / tajemniczy łopot skrzydeł. Oto widzicie jak my, „poeci miastowi”, piszemy inaczej. W tych wierszach nie ma – za przeproszeniem – intelektualizmu. Tu jest czysty behavior, stąpanie po zwyczajnej ziemi. Jeszcze w okresie przedwojennym zdarzało to się częściej. Obecnie Tomana nie interesuje jego wykształcenie, tylko jego wsiąknięcie w ziemię. Tu – odnoszę wrażenie – jest jego główny świat. Teraz zacytuję wam wiersz tytułowy o nazwie o nazwie Samotny lot: Rozpoczynam kolejny lot / krajobraz umyka w dole // Wzdłuż krętych brzegów rzek / płoną łąki suną dymy / nad miastami / nad lasami // Wznoszę się ku ptakom / kluczącym / na południe / i słyszę ich krzyk / ostatni / i widzę swój lot / samotny. Coraz rzadziej czytamy poezję tego typu. Wygibasy, hiper-intelektualizm, pogoń za nową dykcją. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że Toman posiada sporą wiedzę. Ale do poezjowania ona mu niepotrzebna. W jego wierszach rzucają się w oczy wartości. Chciałbym jeszcze pokazać wam inny wiersz, który uważam za arcyważny. Jego tytuł: Ten świat jest bliski prawdy. Oto on: Ten świat jest bliski prawdy / jak bliskie jest tętnienie / pod skorupą ziemi / ten glob zwierzęco-roślinny / gdzie człowiek jak Bóg / na doraźnie podobieństwo / obraca się w rytmie zegara / co wciąż swoje tyka // Dookoła gwiaździste niebo // Zasypiając umieramy / a wtedy przychodzą sny / nie z tego świata i żyją po swojemu / opowiadają co nas trapi // Przebudzenie bywa narodzeniem / albo zejściem do piekła /gdzie wszystkiego trzeba się uczyć / od nowa płacić za chwilę nadziei / albo przemijania. Eugeniusz Toman jest także autorem opowieści lotniczych. Jak widzicie „partytura” jego pisania jest bogata. Mieszka w Poznaniu. A jednak nie pochłonęło go miasto, tylko pióro. Pióro o różnych dykcjach. Są tu na przykład teksty, które bardziej należą do prozy, a nie do poezji. W sumie ten zbiór jest cudownie hybrydowy, ale tym bardziej ciekawy i demonstrujący talent Autora. Na koniec zacytuję wam jeszcze wiersz pt. Przeznaczenie: Mamy się ku sobie / ziemio / co dnia co noc / tęsknię za gwiazdą / lecz z Toba mijają moje lata // Na firmamencie niebieskim / kometa w białym welonie / unosi moje marzenia // Podrywasz do lotu ptactwo / a ja zostaję tu z tobą / wygnaniec z raju / skazany na siebie / i na ciebie // ziemio. Wystarczy! A dla młodych autorów memento: warto pisać prostą dykcją i nie łapać się od ucha do ucha. Eugeniusz Toman jest fantastycznie komunikatywny. A ta komunikatywność „zarażona” jest mądrością. I mam pewność, że z tej drogi nie zejdzie. Wystarczy mu prostota ważnych przeżyć. Leszek Żuliński
„Lot” nad kościelno-państwowym gniazdem Najpierw myślę: normalnie „Moda na sukces” – biskup lepi pierogi z matką byłej kochanki, a niedługo potem ma romans i dziecko z córką jej obecnego partnera. Pilot ratuje życie dostojnikowi kościelnemu, a ten mu w zamian bałamuci córkę, niewiele młodszą od flamy, ich wspólnej, choć nie jednocześnie. Potem? Nieeee, ten biskup to jednak Ralph de Bricassart – ksiądz, który staje przed życiowym dylematem: piąć się w hierarchii kościelnej czy zrezygnować z kapłaństwa dla kobiety, którą pokochał? Nie, Rafał u Alskiego nie ma takich rozterek. On chce i baby, i co najmniej purpurowo-sukienkowej kariery. Amelia to MeggieCleary – bohaterka serialu, który polscy widzowie w latach 80. śledzili we wtorki z zapartym tchem, by w niedzielę usłyszeć księdza grzmiącego z ambony: „Wyłączcie telewizory!” Tymczasem u Alskiego biskup agnostyk, żądny kariery w Kościele, wymiotuje nad sedesem po pełnym nienawiści kazaniu, które jest jednocześnie samobiczowaniem. Amelia ma zakazany romans z biskupem, który sam się siebie zaparł. Potem leczy serce i umysł po namiętnym związku z księdzem, który określa siebie jako opętanego przez szatana. W sam raz Lucyfer Morningstar. Ale jest jeszcze jeden - ludzki szatan gej, aseksualny tytan intelektu, bliski definiowania przyszłości. To on jest przewodnikiem Amelii po Watykanie i jego przepastnych tajemnicach. Amelia i Rafał to wyjątkowa miłość, która skończyła się pogardą, a odrodziła w dozgonnej przyjaźni. I tu wkracza Krzysztof - atrakcyjny pilot po pięćdziesiątce, z zawodu lekarz, człowiek wielu talentów, w tym dobry Samarytanin. To on zasiądzie za sterami, i wplątany w intrygę godną Machulskiego, uwiezie kogo trzeba w bezpieczne miejsce. „Lot” Jerzego Alskiego to układ taneczny i wielowątkowy traktat.Mnóstwo w nim przywołań literackich i filmowych. Tańczy więc Krzysztof z Amelią, Amelia z Rafałem, Rafał z Moniką, córką Krzysztofa. Rodzice Amelii przyjmują w domu byłego zięcia-biskupa i przyszłego zięcia-lekarza. I tak sobie myślę: „Lot” to nie tylko utopiakościelno-państwowa, ale i obyczajowa, bo takiej tolerancji, jak w domu Amelii, nigdzie nie znajdziecie. A poza tym? Anatomia nienawiści. Podejrzany o pedofilię duchowny, pobity prawie na śmierć przez oprawców spuszczonych z łańcucha przez hierarchów Kościoła. Tłuką wyklętego biskupa, bo mówi innym głosem. Trzy łyse karki to dobrzy chrześcijanie, dający świadectwo, a jeden z nich nawet nawróci się na tę naprawdę dobrą drogę. Z rąk siepaczy ksiądz zostaje uratowany przez jedną ateistkę i jednego agnostyka. Biskup zmartwychwstały w Niedzielę Wielkanocną! Fortel godny Dana Browna. Czego my tu nie mamy… Jest funkcja falowa świata przedstawiona jako współczesna nauka mówiąca o Bogu. W jej interpretacji wolna wola to redukcja funkcji falowej. Czyli od nas samych zależy, jaki będzie świat. I zaraz za nią pozazmysłowa przepowiednia przyszłości, neuropsychologia, wizjonerski sen i teoria lustrzanych neuronów. Dzięki wyjątkowej więzi mistyczny kochanek odwiedza Amelię we śnie. Ba! On się z nią nawet kocha! A potem wyznanie wiary: „Wierzysz w Boga? Tak. Z pewnym zastrzeżeniem. Staram się być dobrym człowiekiem, nieść dobro, tak nakazuje Bóg, któregoi naukę wyznaję. Natomiast jestem przekonany, że nigdy nie pojmę Boga na tyle, aby próbować Go opisać” – mówi Rafał. Z „Lotu” płynie trójprawda Alskiego o miłości. Prawda1: „Nie ma namiętności dostatecznie wielkich, żeby większe nie mogły zaistnieć, że największa miłość nie oznacza, że jeszcze większa nie czeka za progiem”. Prawda 2: „Nie żartuje się z miłości”. Prawda 3: „Nikt nas nie pokona, dopóki miłość jest na ziemi”. A rozmowa byłego kochanka z aktualnym o kondycji Kościoła i Szekspirze? Majstersztyk. Bohaterowie w ogóle dużo ze sobą rozmawiają. I to na jakie tematy? Jest i wyznanie wiary, i traktat wielofilozoficzny. Do tego dyskursy filozoficzne w kręgu rodzinnym. I zapowiedź rewolty w Kościele. Bo tak, jak ryba psuje się od głowy, tak państwo zostanie uzdrowione od Kościoła. Bo co wiernym przeszkadza? Czy to, że „duchowni nie mówią, tylko przemawiają, nie chodzą, tylko przechadzają się, nie obejmują, tylko pochylają?” „Lot” jest pełen prawd, nie tylko o miłości: „To nie jest kraj dla wszystkich, nawet biskup może być gorszym sortem”, „Żyjesz w zupełnie innej Polsce. Ludzie lubią nienawidzić”, „Kościół mnie wypluł, państwo chciało zgładzić, zatemstałem się homo sacer”, „Samotność jest darem i przywilejem w tym zatłoczonym do niemożliwości świecie”, „Rzeczywistość tego kraju przekroczyła poziom demoralizacji…” A dalej? „Amoralność to moralność, brak zasad to zasada, nieuczciwość to uczciwość”. „Mojsza jest mojsza niż twojsza” – dodałby Adaś Miauczyński, bo „wszyscy jesteśmy źli, nawet jeśli rodzimy się dobrzy, chwilę potem stajemy się źli”. Więc „o co w tej aferze chodzi? O władzę. Władza deprawuje, władza absolutna deprawuje absolutnie…” (…) Tu nie chodzi o religię, a już na pewno nie o Boga, tu chodzi o władzę”. Koniec świata!? Nie - inkwizycja XXI wieku. Alski to artysta-żongler i doskonały reżyser. Czerpie garściami z różnych konwencji. Doprawia raz muzyką, raz dyskursem filozoficznym, to znowu pożądaniem. Uruchamia siły nadprzyrodzone, pozwala śnić piękne, namiętne sny. Przesłanie płynące z „Lotu”? Nadchodzi Kościół wszystkich ludzi. Ewa Hoffmann-Skibińska
Norbertt Skupniewicz jest poznańskim artystą tworzącym dzieła z różnorodnej materii – maluje, rysuje, pisze wiersze i prozę, tworzy filozoficzne aforyzmy o sensie istnienia. W utworach lirycznych zebranych w nowym tomiku Elja (2019) prezentuje ciągi metaforycznych obrazów mówiących o przenikaniu się czasów i nastrojów. W utworach bez tytułu ukazuje przemienność zdarzeń i odmienne spojrzenia na to samo zjawisko, a kolejne strofy odzwierciedlają nastroje spotkań, dawnych chwil, uczuć, które wciąż nie przebrzmiały, choć wszystko, co przypomniane, rozsypuje się w pamięci jak rozrzucone szkiełka, błyski, umyka w kalejdoskopie zdarzeń: „piasek twojej obecności / piaskiem sypie w pamięć piasku”. Nie sposób odnaleźć, co utracone, lecz warto wspominać, rysować nieobecne postacie, aby przywoływać pod powiekami barwy i cienie z nimi związane: „wychylasz się z muszli / i z balkonu wtedy nad wenecjańską // (…) abyś nie zeszła mi z oczu / wytatuowałem imię elja na powiekach swoich” (***gdyby potop stratują cię grzywacze). Jako autor refleksyjnych poematów zdaje sobie sprawę, że wszelkie próby zapisywania utraconego czasu skazane są na porażkę, a jednak podejmuje Syzyfowe zadanie mierzenia się z tworzywem farb i słów, ponieważ wie, że tak jak artysta malarz poprzez zmaganie się z kształtem i kolorem jest w stanie wyrazić swoją postawę wobec istnienia w rzeczywistości i w sztuce, tak też w języku metafor, neologizmów, konsekwentnego stosowania małych liter, niepowtarzalnych skojarzeń powinien szukać odpowiedzi na nurtujące go pytania estetyczne, etyczne, egzystencjalne i eschatologiczne. Używa zatem malarskiego słownictwa do opisania wrażeń duchowych w lirykach, które w tomiku Elja tworzą całość na wzór filozoficznej rozprawy bądź metaforycznego traktatu o sensie bytowania i tworzenia albo po prostu relacjonują wewnętrzny dialog malarza-poety, który czerpiąc z dorobku wielowiekowej kultury, pragnie w swoim imieniu skraść bogom ogień i zapalić „słów ścieżkę” (***zza tamtych brzegów śródziemnych): korowód seledynów twojej pamięci opadł i zaschnął sylabą za połową widnokresu odległą tyle co chybotliwe chcenia motyla w grudniu Wszelkie obrazy świata, jakie poeta chciałby przybliżyć, oswoić, usłyszeć ich echo w sobie, umykają opisowi, stają się jak Elja bóstwem życia, otrzymują imię zawierające tajemnicę istnienia jak idea, natchnienie, miłość „niedotykalnie odległa”: „w dolinach echo niewidzialny raj słowa – / imię elja nastało z zamroków / wprawiło księżyc tego horyzontu w środek swego lustra” (***początek rzeczy i tu wynurzył stromizny). Poeta dochodzi do przekonania, że doświadczenie, jakie człowiek zdobywa przez lata twórczej pracy, staje się w jego ręku orężem przeciw złudzeniom, łatwym rozwiązaniom czy prostym odpowiedziom, a symbole wciąż odsłaniają nieodkryte znaki i uświadamiają znikomość ludzkich starań wobec tajemnic wieczności. „Wystarczy oczy mieć”, „spowiadam się przecież z każdego zachwytu” – przekonuje poeta – trzeba patrzeć i rysować kontury rzeczywistego, wypełniać je barwami i uczuciami, bo i tak pozostaną zamknięte „we wciąż nieodkrytym słowie”. Trzeba nieustannie wzywać imię Elja: mozół dnia w kolisku tonął smolnym toccata i fuga ścichałycichły wieczór zaszedł na rozgwar tej okolicy – gdy z klamki zdjęłaś ślad swojej obecności ktoś tu marł pod żebrem bolesnym Z balkonu nad Wenecjańską, przy której być może mieściła się pracownia artysty lub było to ważne miejsce symboliczne, widać świat natury i kultury przenikający się w człowieku, odczuwany przez niego nieufnie, ironicznie, a jednocześnie namiętnie w dotykaniu rzeczywistego ciała i rzeczy, a na ten pojedynczy ton nakłada się los uniwersalny każdego człowieka: „na latawcu przez wiatr branym w jakim wpisujesz się języku / szaleństwo westchnienie jęk swój strzelisty / jaką wciśniesz pieczęć na skraj ostatniej kropli” (***wiatr ostrzy smukłe cienie pamięci); „liść z balkonu zbrązowiał spadając wśród pięter”; „tu pod balkonem idee-sępy i rysunki sióstr głupich / nierozcięty węzeł zagadek łudzi wiarą w tubylcze wszechświaty”. Elja, Elja, Elja... Balkon nad Wenecjańską staje się zaczynem, punktem odniesienia, emocjonalnym miejscem magicznym w twórczej drodze, skąd rozlega się wołanie człowieka nad otchłanią, na granicy ludzkiego i boskiego świata, człowieka-artysty pragnącego miłości i uniesienia, domagającego się znaku albo potwierdzenia swoich przeczuć i przypuszczeń, artystycznych wizji. Nie wystarcza mu doznanie i doświadczenie, potrzebny dowód ostateczny, ale to jest niemożliwe, dlatego domaga się od języka poetyckiego, aby wyraził w metaforze istotę jego niepokoju i oczekiwania: „w tamten wieczór słońce tryskiem promieni / z minojskiej celi zlewało czerwień // abym przejrzeć mógł wskroś kubiczne sekundy / zsyłałaś kopie swoich poruszeń i kształtów niezapamiętanych (…) w oczy wprawiona zaczerń-kulistość / stoczyła kamyk księżyca poza martwych wstanie) (***w tamten wieczór...”). Malarz-poeta dzieli się z czytelnikami swoimi pytaniami i niepokojami, wciągając nas w inspirującą filozoficzną rozmowę o świecie, angażując naszą wiedzę i zmysły. Teresa Tomsia – poetka, eseistka, animatorka kultury, autorka tomików wierszy i prozy dokumentalizowanej, tekstów pieśni i piosenek. Publikuje w dwumiesięczniku literackim „Topos” i w kwartalniku „Fraza”. Ostatnio wydała szkice literackie „Niedosyt poznawania” (WBPiCAK, 2018) oraz książkę wspomnieniową z wierszami i esejem o pomorskim mieście młodości „Świdwin przypomniany” (Rhytmos, 2018). Mieszka w Poznaniu